Padłem na ziemię.
Cholerny skurczybyk. Przyłożyłem rękę do miejsca, w które otrzymałem cios. Rana zaczęła się zasklepiać.
- Miia? - podbiegłem do jej bezwładnego ciałka - Żyjesz?
Z tętnicy sączyła się krew. Tou cichutko miauknęła. Spojrzałem na nią, a ta strząsnęła z siebie jakiś pyłek, prosto na swoją panią. Podziałało. Krew znikła.
Muszę się czegoś więcej dowiedzieć o tym stworzeniu.
Przyłożyłem palce do jej szyi. Wzdrygnęła się. Pewnie to ją boli. Czułem puls. Na szczęście. Mogliśmy strącić ich z tego dachu...
Otwarła oczy. Uśmiechnęła się do mnie.
- Dzięki... - straciła przytomność z nowu.
Jej ciało zajęło się ogniem.
Prędko puściłem jej szyję.
Co...
Poruszała się jak jakaś kukiełka, ciągnięta za sznurki. Wstała, wychylając się to w przód, to w tył. Ogniem zajęła się też jej pupilka. Aż przysiadłem. Wyglądało to niesamowicie.
Nagle zwierzątko urosło do rozmiarów konia. Patrzyłem na nie osłupiały.
A Miia tak po prostu przelewitowała na jego grzbiet i ogień zgasł.
Sekunda... jej własny żywioł.... się nią zajął?
Teraz czułem respekt, patrząc się prosto w oczy tego... no, kota.
Jednym kłapnięciem mogła mi odgryźć łeb.
Patrzyła się na mnie czymś w stylu "To wszystko twoja wina".
Zwierzę odwróciło się do mnie tyłem, i poszło w stronę przeciwną do miasta, prosto w las.
Tu mamy się rozstać?
Najwyraźniej nie byłem dobrym opiekunem dla Mii.
Czułem coś... przez te trzy tysiące lat nauczyłem się zabijać, ale nie opiekować się kimś. Przykre. Tyle czasu, całe moje życie, czerpałem przyjemność z nieszczęścia innych.
"Torturuj, albo będziesz torurowany. "
To były słowa mojej matki...
Rozmyślałem o tym, idąc z powrotem do ratusza. Teraz wydawał się taki... wielki. Opuszczony. Zimny.
Jak przedtem.
Nie wiedziałem, co się dzieje z Miią. Nie chciałem.
Jej kotek się nią zajmie. Tak będzie najlepiej.
Targany wszystkim, tylko nie pozytywnymi myślami, bezsilnie opadłem na łóżko. Ilu ja mam teraz wrogów?
Dwie kotołaczki, anioł i wampir. I jeden gigantyczny, puszysty ochroniarz. Razem... pięcioro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz