To musiał być ryk zwierzaczka! Pomyślałam i pobiegłam by roztworzyć wrota zamku, który utrzymuje w jako takim porządku. Stanęłam przed bramą. Zamknęłam oczy, i wyprostowałam rękę przed siebie- tym ruchem napięłam bluszcz. Przesunęłam dłoń na zewnątrz od klatki piersiowej, tym oto sposobem otworzyły się wrota. Kotek! Ale ej, cos na nim jest... Uzdolniona. Ognia, innym sposobem spaliłaby się. Podeszłam przed zwierzaka i wyciągnęłam rękę, tak jakbym chciała ją pogłaskać. Bluszcz leczniczy owinął jej szyje i uplutł obrożę. Na dziewczynie zaś zawiązała się bransoletka. Obydwie przestały płonąć. Wtedy pogłaskałam Tou. Widzę ją pierwszy raz. Ale przez to że, chciała ratować swoją panią, zwabił ją mój krzak leczniczy. Ruszyłam dłonią a dziewczynę oplatać zaczęły pędy z płatkami zielonych róż jako liśćmi.
-Spokojnie- stwierdziłam- Nieważne co ci jest, to cię wyleczy.
Widziałam jak płatki przy szyi najpierw przechodziła czerń a potem wypełniła czerwień. Taka reakcja jest tylko na ugryzienie wampira. Czyli jednak jakiś tu jest...
-Tou, jesteś śmieszna!- powiedziałam nie zwracając uwagi na właścicielkę., dotknęłam jednego z motyli, szybko przeszedł na moją dłoń. Posadziłam go na swym ramieniu- A jak mi z tym do twarzy?- spytałam i zaczęłam kręcić piruety w śmiechu.- Tobie Tou jednak bardziej pasuje! I Hops!- odrzuciłam skrzydlate stworzonko które wylądowało spowrotem na swoim miejscu, na główce kotka.
Plącza powoli puściły, wiec poszłam do bramy i zgięłam się w pół.
-Zapraszam.- powiedziałam wskazując do środka. Gdy Tou wczłapała do środka weszlam i ja. A wrota zamknęły się juz bez mojego skinienia. Na stole czekał już wegetariański posiłek i dużo wody. Stworzyłam roślinę która produkuje wodę w liściach przypominających miski. Ogromna srebrna misa była pełna krystalicznej wody.
-Ah, Mam cie zmienić w kota... - odpięłam jedną róże z mych włosów i starałam ją w ręku na pył. Tou w między czasie posadziła swoją właścicielkę na krześle niedaleko mnie. Położyła głowę tuż przed moimi stopami, a ja opruszyłam jej głowę tym że pyłkiem. Rozbłysła zielonym blaskiem, i po chwili wróciła do swoich " naturalnych" rozmiarów.- A więc takim słodziakiem jesteś!- złapałam ją w obwodzie pod przednimi łapkami i uniosłam do góry. Usmiechnęłam się, i lekko pomiziałam kota nosem.-Dobra...
Postawiłam ją na ziemi, między mną a jej właścicielką. Pstryknęłam palcami, a przed kotem wyrosła misa wody, oraz misa pełna sałaty z kocimiętką.
-Po za zmutowanymi przez promieniowanie, zmodyfikowanymi przeze mnie, władam także nad pierwotnymi roślinami. Jedz i pij spokojnie. Wszystko jest zdrowe, czyste, i nie zatrute, nie wspominając że świeże. Jestem Apokalipso, ale mów mi Kalipso. A ty jak się nazywasz?- spyatłam promienie.
Dlatego mówią że jestem dziecinna... Chyba, a może to przez wygląd...?
wtorek, 25 sierpnia 2015
Apokalipso
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz