Znów coś mnie obudziło. Wyszłam z mojego przytulnego pokoiku, czyli sypialni. Najlepsze miejsce w tym pomylonym świecie. Wyczułam coś, czego nigdy czuć nie chciałam. Bonie... Ale... Ciało jest jak skorupka, puste. Urok... A czemu by nie pokrzyżować jej planów? Teleportowałam się tam gdzie przebywała. 3 demony, ciekawa mieszanka wybuchowa. Rzuciłam urok na chłopaka. Zaczął się wiercić i krzyczeć. Przywracanie świadomości jest bolesne, po za tym, kłócą się dwa silne zaklęcia. W końcu, jej ustąpiło. Zdjęłam swój czar, bo to bez sensu. Wystawiłam prawe przedramię przed swoją twarz, a palcem lewej rozcięłam je. Gęsta, złota krew, zaczęła płynąć strugą. Przepuściłam ją przez palce. Rana zagoiła się, A ja, miałam w ręku złoty miecz z własnej krwi. Jednym śmignięciem zbiłam wszystkie kryształy jej lewego skrzydła.
-Zejdź mi z oczu, albo wyrwę ci to skrzydełko laluniu.-wycharczałam powolutku się prostując.- Nie słyszałaś?!- spojrzałam na nią z ukosa.
Zaczęła powoli wychodzić. I dobrze, ta mała zdzira...
-Na przyszłość. Jej urok łamie czar ognia. Niech twoja przyjaciółka zza drzwi tu wróci. Ja nie gryzę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz