Ostatnimi czasy mogę wychodzić sama. Nie to że mi zabraniali, tylko moje rośliny działają jak płuca miasta.
W sumie to... Jesteśmy w okresie zimowym~ Czemu by więc nie przystroić miasta?- z taką myślą wstałam z łóżka.
Gdy kotołaczka siedziała przy kominku, a pajęczyca tłukła się jeszcze na górze- zbiegłam po schodach. Złapałam za sałatkę i zjadłam jeden półmisek w którym prawdopodobnie była moja porcja. Zostawiłam im świeżej wody i wyszłam.
Udałam się do centralnego "Parku" tego miasta. Tam w mniej więcej środku przestrzeni którą chciałam ozdobić, mogłam to zrobić najszybciej. Co tu mówić, stanęłam, i sprawiłam by tęcza lodowych kwiatów wzrosła wokoło mnie. Następnie z impetem skoczyłam, by korzenie rozrosły się szybciej, i przejęły możliwy obszar. Co oznaczało, że całe miasto i okolice ozdobiłam kolorowymi kwiatami i soplami. W podskokach zaczęłam kierować się w stronę domu. Jednak szelest w krzakach, i odruch obronny wyrobiony od lat nakazał mi przystać. Na jeden delikatny ruch dłoni za mną wyrosło na oko 20 stosunkowo agresywnych pnącz. Moja sukienka zafalowała, a mnie samej zrobił się zimno... Oj Kalipso, musisz coś uszyć...
-KIM JESTEŚ?!- krzyknęłam srogo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz